Hotelarstwo
Dzisiaj jest: Niedziela, 24 Listopad 2024, imieniny Jana i Flory
Szukaj w serwisie:    

Gott mit Laska, czyli co mówi cudzoziemiec  2009-12-00

Moja pierwsza próba bycia życzliwym dla turystów i to nawet dewizowych zakończyła się kpiną. Wprawdzie i sukcesem, ale kpiny jakoś mi tak zapadły w pamięć, że jeszcze dziś trochę mi głupio. Miejsce akcji: zalew w Cedzynie pod Kielcami. Czas akcji: lato roku 1979. Sytuacja: klarujemy na przystani jacht, gdy słyszę obcy język. Odwracam głowę w porę, by zobaczyć dwóch facetów kierujących się pomostem w stronę baru „Paskuda”. W przeciwną stronę powoli zaczynał dryfować niezacumowany rower wodny, którym najpewniej przypłynęli. Faceci, cudzoziemcy (w latach 70. takich dało się poznać już na pierwszy rzut oka) spokojnie kroczyli szwargocząc w lengłydżu zza zachodniej granicy PRL-u. Mimo że się oddalali, to byli bliżej odpływającego roweru niż ja, w dodatku uwięziony między szotami i fałami omegi. Niewiele myśląc krzyknąłem: Hej men! Poskutkowało, bo obaj się odwrócili. No to ja ciągnąłem dalej. Pół gestykulując rozpaczliwie, pół krzycząc: Hej rower! To moor, to moor! Zacumować! Jakoś dotarło, bo jeden z „cudzoziemców” skinął niedbale ręką i z wyraźnym podkieleckim akcentem, i takąż flegmą powiedział: Dobra, dobra. I podszedłszy, nieśpiesznie kucnął, sięgnął po cumkę wodnego roweru, oplątał ją wokół palika i bez słowa podążył za towarzyszem. Poszli sobie, a ja zostałem z drwinami kolegów: Pomagać Ci się zachciało! Odpłynąłby, to byłaby zabawa! Faceci dziani, wybuliliby za rower! Aleś wyskoczył! Pewnie ten twój angielski zwrócił uwagę tych „Niemców”. Zwrócił nie zwrócił, ale drwiny pamiętam. W połowie listopada znów mi się przypomniały. Na Dworcu Centralnym. Stałem w kolejce do kasy (po tych kolejkach, to kryzysu na polskiej kolei wcale nie widać), gdy mój słuch wyostrzył się na podniesiony głos kasjerki w sąsiedniej kasie: Dokąąąd? Krakow, Krakow – odpowiadał nieco spłoszony skośnooki obcokrajowiec. Mężczyźnie przytakiwała równie spłoszona towarzyszka. Aaaa, Kraków! – z ulgą wykrzyczała kasjerka i trzeźwo zapytała: Na którą? Japończyk widać już trochę dał się spolonizować, bo zrozumiał i odpowiedział pytaniem: How long does the train take to get to Krakow? Pytanie Pani w kasie zrozumiała, bo wykrzyczała w dziwacznym zlepku językowym: Trzy Jahre! Japończyk spojrzał na towarzyszkę. Zdziwił się pewnie, że podróż do Krakowa może być tak długa i że polecono mu akurat pociąg, a nie samolot. Jednak, jak na przybysza z kraju samurajów przystało, z kamiennymi wyrazem twarzy zapytał: How much is a sleeping coach ticket? Teraz to kasjerka się zdziwiła. O czym poinformowała jeszcze bardziej podniesionym głosem. Za to w czystej mowie nadwiślańskiej – A po co sliping? Jeszcze Pan nie zaśniesz, a już trzeba wysiadać! Jednak i samuraje najwyraźniej mają granice odporności psychicznej. Stojący wobec perspektywy trzyletniej bezsenności Japończyk wykrzyknął: No, noooo! Kto wie, jak by się to wszystko skończyło, gdyby nie młody człowiek, który przedarł się do kasy przez tłum kolejkowiczów. Kolejkowiczów, którzy mimo skupienia uwagi na obserwowaniu „zajścia”, tarasowali mu przejście nie chcąc dopuścić, by ktokolwiek nabył bilet bez odstania swego w ogonku. Nadeszła moja kolej, kupiłem bilet i odchodziłem już od kasy, gdy znany głos „sąsiedniej” kasjerki przypomniał mi o incydencie: Zaraz, zaraz młody człowieku! Z powrotem! Oni mówią tak „po chińsku”, że ja nic nie rozumiem. Gdy wracający na swe miejsce życzliwy kolejkowicz obejrzał się dodała wskazując na Japończyka – Ten Pan ma jeszcze jakieś wątpliwości. Wychodząc z Dworca pomyślałem sobie, że Młody Życzliwy Człowiek, zaoszczędził czasu wszystkim oczekującym w kolejce i jeszcze stał się jedynym ambasadorem Polski na tym dworcu. I w zasadzie to kolejkowicze powinni mu ufundować w nagrodę bezkolejkowy zakup biletu do dowolnej miejscowości w naszym kraju. Bądź nawet za granicą. I wówczas z przerażeniem przypomniałem sobie o Euro 2012. Jeśli nic się nie zmieni, to będzie to największa katastrofa turystyczna w historii. I to nie ze względu na brak hoteli, stadionów, dróg czy czego tam jeszcze mogłoby zabraknąć. Ale ze względu na to, że nam po prostu języka (oczywiście odpowiedniego, a nie np. tzw. łaciny) w gębie zabraknie. A do czego może doprowadzić proste nieporozumienie językowe? Nieznajomość języka i nerwy doprowadziły do wielu wieków nienawiści między Polakami a Niemcami. A było to tak. Gdy Wanda odrzuciła już zaloty Niemca, to ów dobrze wychowany cudzoziemiec na odchodne wyrzekł: Gott mit Laszka! Laszka było od Lachy, czyli Polacy, a całość w luźnym tłumaczeniu można potraktować jako: Bóg z Tobą, Polko. Jednak podenerwowana Wanda zrozumiała słowa Niemca opacznie. Gott stał się Gotem, czyli Niemcem. Mit zinterpretowała jako eat, czyli jeść, a Laszkę jako Laskę, czyli Cizię. W całości było to dla Wandy ni mniej ni więcej tylko: Niemiaszek i tak Cię Lasko skonsumuje. Stając w obliczu takiej perspektywy, desperacko rzuciła się do Wisły. I ile to wody musiało w tej Wiśle upłynąć, żeby oba narody jako tako się ze sobą porozumiały.
Andrzej Szafrański
Szprechrura, czyli rura do mówienia, mówiąca rura lub szczekaczka. W rzeczywistości jest to tuba głosowa - urządzenie o kształcie stożkowatej rury wyposażonej w ustnik, które służy do wzmacniania głosu. Obecnie wyparte przez megafon.
© 2009-2023 Hotelarstwo. Istnieje od wieków.
Projekt & cms: www.zstudio.pl