Najbardziej wciągającym nałogiem jest bez wątpienia czytanie. Przez narkotyki, alkohol, pracoholizm, wydaje mi się, że już przeszedłem. Był nawet uprawiany z powodzeniem hazard, ale i on nie potrafił wciągnąć, tak jak książki. W lipcu miałem poważny nawrót i „przerobiłem” wszystkie te pozycje, które w ostatnich miesiącach – w dużej mierze dzięki odkryciu nowego antykwariatu - zgromadziły się w domowej bibliotece. I tak czytając, czytając, czytając, zupełnie nieoczekiwanie doczytałem się czegoś, co sprowokowało mnie do podjęcia tematu. Nieoczekiwanie, bo we wspomnieniach specjalisty od budowy statków, prof. Aleksandra Rylke, który w roku 1927 w Paryżu, zatrzymał się w (…) „niewielkim hoteliku przy ulicy Saint Augustin, pod numerem dwudziestym szóstym” ( cytaty za: Aleksander Rylke, „W służbie okrętu”, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1967). Według autora hotelik mieścił się w starej, chyba osiemnastowiecznej kamieniczce. Miał tylko cztery okna od frontu i liczył nie więcej niż 16 pokoi. „Ale – wspomina Aleksander Rylke – przy tym wszystkim urządzony był z całym nowoczesnym komfortem: centralne ogrzewanie, przy kilku pokojach łazienki, we wszystkich – woda bieżąca zimna i gorąca o każdej porze dnia i nocy w dowolnych ilościach. A nade wszystko – winda, pomysłowo umieszczona w szybie dobudowanym do archaicznej klatki schodowej. Hotel ten posiadał i tę wysoce sympatyczną cechę bardzo wielu hoteli i hotelików we Francji, iż był obsługiwany od „a” do „z” wyłącznie tylko przez rodzinę właścicieli, co stwarzało bardzo miłą atmosferę.” Od razu pomyślałem, żeby sprawdzić, czy hotelik (autor wspomnień był w nim ostatni raz, bodaj w roku 1963) nadal istnieje. I co? Oczywiście, że istnieje. Nazywa się Ile de France Opera, ma butikowy charakter, trzy gwiazdki, malutką dwuosobową windę, klimatyzację i 19 pokoi. Mieści się rzeczywiście w XVIII wiecznej kamienicy, w której mieszkała kiedyś faworyta Ludwika XIV, Madame de La Valliere. Przy okazji: polecam stronę internetową hotelu – można się wiele nauczyć. Francji raczej unikam, więc poza sieciowymi, znanymi z podróży służbowych molochami, znam tylko jeden mały rodzinny hotelik. Mieści się w Cannes przy ulicy Marechal Joffre 8, nie ma windy, ma 18 pokoi i jedną gwiazdkę. Gwiazdka jest nowa i wynika nie z podniesienia standardu, ale zmiany francuskich przepisów kategoryzacyjnych, dzięki którym hotele „zerogwiazdkowe”, czyli turystyczne stały się jednogwiazdkowymi. Hotel może wydawać się trochę przaśny, ale ma dwie niewątpliwe zalety. Pierwszą jest tak dyskretna obecność obsługi, że wydaje się wręcz samoobsługowy. Hotel jest prowadzony przez rodzinę, którą widać czasem w malutkiej recepcji lub przed południem przy sprzątaniu pokoi. Każdy gość dostaje klucz wejściowy wraz kluczem od pokoju na wypadek gdyby nie zadziałał kod przy drzwiach głównych. Drugą zaletą jest lokalizacja – jest położony o niecałe ćwierć kilometra od Pałacu Festiwalowego, w którym poza Festiwalem Filmowym odbywały się kiedyś co roku kongresy telefonii komórkowej. Przyjeżdżałem na nie przez kilka lat z rzędu i zawsze zatrzymywałem się w raz wskazanym przez znajomych i opisanym powyżej Hotelu National. M.in. dzięki temu mogłem spokojnie przewracać się na drugi bok, gdy grymaśni znajomi z Polski, którzy wybierali klasę wyższą i dostawali ją zazwyczaj „aż” w Nicei, w postaci Radissona, czy Four Points Sheraton, już tkwili w korkach podczas porannej drogi do Cannes. Podkreślę raz jeszcze: w Hotelu National zatrzymywałem się 4, czy 5 razy z rzędu nie szukając innych. I powrócę jeszcze do wspomnień profesora Rylke, który w „swym” hotelu zatrzymywał się podczas każdej bytności w Paryżu: „Znam w ten sposób już trzecie pokolenie jego właścicieli. Przypuszczam, iż sam plac zajmowany przez tę kamieniczkę, mieszczący się w samym centrum Paryża, musi dziś przedstawiać milionową wartość. Z tym większym uznaniem jestem dla właścicieli tego hoteliku, iż nie zważając na posiadany majątek skrzętnie własnymi rękami pracują nad utrzymaniem go na należytym poziomie.” Dziś, jeśli się nic nie zmieniło, hotel przy Saint Augustin, powinien być prowadzony przez szóste pokolenie tej samej rodziny. I we Francji nie jest to czymś nadzwyczajnym. Natomiast w Polsce, która przeżyła pożogę II wojny światowej i niemal pół wieku socjalizmu dążącego do uspołecznienia i upaństwowienia wszystkiego co się da, jest. Rodziny prowadzące hotele od więcej niż 70 lat można policzyć na palcach. Tymczasem ciągłość rodzinna, to nie tylko nazwisko właściciela, ale też tradycja, know how i CMS w jednym. Po co to wszystko piszę? Po to, by uzmysłowić niecierpliwym, że hotel, to inwestycja na lata. I to nie tylko w sensie kapitałowym ale – przede wszystkim – w zdobywaniu klienta. Bo gość, który jest zadowolony z usług hotelu, będzie do niego powracał zawsze.
Andrzej Szafrański