Fot. apsz |
Termy w Lidzbarku Warmińskim, wznoszone właśnie kosztem 93,5 mln zł (64 mln zł ma pochodzić z Unii Europejskiej, zaś 29 mln zł zapłacą gmina i powiat lidzbarski), jeszcze przed ich uruchomieniem rozsławił właśnie w Niemczech, Europie, a może nawet i na świecie, niemiecki opiniotwórczy tygodnik „ Der Spiegel”. Niestety nie jest to rodzaj promocji o jaki najczęściej zabiegają włodarze polskich miast, gmin, powiatów, czy regionów. „Der Spiegel” wymienia bowiem lidzbarskie zimne termy wśród najbardziej absurdalnych inwestycji finansowanych z pieniędzy Unii Europejskiej. Wymienia obok lotniska w Zielonej Górze, na którym ląduje jeden samolot dziennie, czy rozbudowy odcinka kolejowego Łódź-Warszawa, na którym „dzięki” powstaniu nowych stacji, nie uda się skrócić czasu przejazdu nawet do „przedwojennych” 90 minut.
Materiał niemieckiego tygodnika, zatytułowany „Volle Taschen in der Krise", czyli „Wypchane portfele w kryzysie” pokazuje wybrane przykłady nieprzemyślanych i błędnych inwestycji w Polsce dotowanych przez UE, w kontekście 73 mld euro jakie nasz kraj ma otrzymać na politykę spójności w ramach budżetu UE na lata 2014-2020. Przypomnijmy, że w poprzednim budżecie, w latach 2007-2012 było to niemal 70 mld euro. W sumie to szczęście, że „Der Spiegel” koncentruje się tylko na kilku przykładach, bo gdyby chcieć przyjrzeć się wszystkim, które powstały przy wsparciu środków UE, to nikt nie wie, ile z nich okazałoby się w pełni racjonalnymi?
Przyglądając się samej turystyce, nawet dość pobieżnie, takich nieracjonalnych wydatków można dostrzec wcale nie tak mało. Nietrafionych projektów obiektów noclegowych dofinansowanych przez UE można naliczyć przynajmniej kilkanaście, jednak i tak obiekty takie „toną” w ogóle nietrafionych projektów hotelowych zrealizowanych na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza. O programach o znikomej wartości dydaktyczno-użytecznej w rodzaju różnych „Srebrnych Standardów”, „Platynowych Godeł” i „Drewnianych Patelni”, najlepiej szybko zapomnieć. Podobnie jak uczestnicy wielu szkoleń współfinansowanych przez UE, zapominają nabytą podczas nich iluzoryczną wiedzę. Zresztą, w opinii niektórych uczestników, najwięcej na takich szkoleniach uczyli się nie szkoleni, ale osoby, które miały przekazywać im wiedzę.
Inną grupę projektów dofinansowywanych przez UE stanowią projekty inwestycjne - termy, parki wodne, trasy turystyczne, muzea, atrakcje. Projekty, które chociaż zasadne ze społecznego punktu widzenia (wzrost atrakcyjności turystycznej i wzmożony napływ gości, dodatkowe zatrudnienie, funkcje miastotwórcze, itp.) nie tylko, że nigdy się nie zwrócą, ale wymagają też ciągłego wsparcia z funduszy samorządowych. Np. spośród kilku powstałych w ostatnich latach parków wodnych dochodowy jest tylko jeden. Innym przykładem są szlaki turystyczne, np. tworzone ostatnio przez samorządy z dużym upodobaniem i – oczywiście - ze wsparciem unijnym, szlaki konne i rowerowe. Utrzymanie kilometra takiego szlaku kosztuje kilkaset złotych rocznie, z czego nie do końca zdawało sobie sprawę wiele gmin podczas sporządzania wniosków o dofinansowanie. Widać to – niestety – już dziś, gdy kryzys wymusza na samorządach poważniejsze cięcia budżetowe. Dwa, trzy takie lata braku troski o utrzymanie szlaku i… jego budowę trzeba będzie zacząć od nowa (jeśli faktycznie jest potrzebny), co jednocześnie oznacza, że wydane z pomocą UE pieniądze zostały wyrzucone w błoto.
Redakcja „Hotelarstwa”, w miarę swych skromnych możliwości, już kilka miesięcy temu bardzo nieśmiało pytała o to ile z kwoty 138 mln unijnych euro, które w latach dofinansowały polską turystykę „popłynęło”, czyli zostało wydanych w sposób mało rozsądny, lub via „jakieś inwestycje”, pseudo-szkolenia, czy pseudo-programy, trafiło do prywatnych kieszeni. Pytanie było oczywiście retoryczne, ale – co pokazuje chociażby materiał z „Der Spiegel” – jak najbardziej zasadne.
Patrz też: 138 mln euro z UE na polską turystykę.