|
Fot. Grupa Anders |
|
Rozmowa z Andrzejem Dowgiałło, twórcą i właścicielem Grupy Anders. Turystyka w Pana wypadku jest naturalną konsekwencją kierunku ukończonych studiów. Skąd jednak zainteresowanie bazą noclegową, hotelami? Turystyka nie może istnieć bez bazy noclegowej. Wywodzę się z biura podróży. Przez 10 lat byłem dyrektorem Juventuru, który też tworzyłem. Później byłem dyrektorem Orbisu w Olsztynie. W roku 1989, wspólnie z partnerami założyliśmy firmę. Jak większość ówczesnych firm był w niej handel, były usługi, gastronomia, ale - jako jeden z ważniejszych elementów - było też biuro podróży. Firma była jednym z większych przedsięwzięć wielobranżowych w regionie. W roku 1991 jej działalność została podzielona i wróciłem do czystej turystyki, czyli do biura podróży. Traveland rozwinął się na skalę kraju. Były lata, jeszcze przed tzw. dużym otarciem na Europę, gdy wysyłaliśmy za granicę 20 tysięcy osób. Głównie do dawnych „demoludów”. Już wówczas zrozumiałem, że po otwarciu Polski na kraje Europy, czy też odwrotnie, funkcjonowanie biura podróży musi się w pewnym momencie skończyć. Byłem świadom, że nie znamy zasad pewnych systemów, nie mamy kontaktów, że - przede wszystkim - nie stać nas będzie na konkurencję z globalnymi graczami, chociażby w zakresie promocji. Zrozumiałem, że musimy szukać własnej przestrzeni. Takiej, która będzie zależna od nas, na którą będziemy mogli wpływać i dzięki której będziemy mogli się rozwijać. I po części stąd wzięła się baza noclegowa. Zapotrzebowanie na bazę noclegową na Mazurach napływało z Zachodu, szczególnie z rynku niemieckiego, który dla tego regionu jest bardzo istotny. Wówczas poza hotelem Gołębiewski, czy Mrongovia nie było w regionie dobrej bazy noclegowej. I to obiektów nie tylko klasy 3 i więcej gwiazdek, ale i turystycznej. To dzięki rynkowi niemieckiemu, szybko i bez wielkich środków własnych, zbudowaliśmy i wprowadziliśmy na rynek hotel Anders. Niemieckie biuro podróży chciało po prostu wykupić w całości miejsca w obiekcie, który jeszcze powstawał. Częściowo skorzystaliśmy z tego i inwestowaliśmy w budowę z bieżących wpływów. Zainteresowanie to przyczyniło się również do bardzo dobrych wyników, bo w pierwszym roku działalności Anders miał 70 proc. wykorzystania miejsc noclegowych. A to pozwalało bardzo optymistycznie spoglądać w przyszłość. Czasem myślę, że można było zrobić więcej, ale w sumie cieszę się z tego co osiągnąłem, i że obyło się bez „szaleństw”. Grupę Anders, tworzą obiekty różniące się nie tylko lokalizacją, ale i programem. Czy taka koncepcja przyświecała Panu od początku, czy też pojawiła się w trakcie realizacji kolejnego obiektu? Koncepcja była od początku. Po Andersie dużo łatwiej i za mniejsze pieniądze można było zrobić hotel konferencyjny wielkości Rynu, jednak nie zlokalizowany w zabytku. Nie chcieliśmy jednak tworzyć dla siebie konkurencji, bo dysponując niejako dwoma Andersami, byłoby nas w regionie za dużo. Inwestowanie w obiekty o różnym charakterze a szczególnie historyczne - takiej konkurencji nie tworzy, buduje za to charakterystyczny obraz grupy. Każdy obiekt ma swój charakter i może na tym budować swoją promocję. Ta różnorodność jest dużym atutem grupy i umożliwia łatwiejszą współpracę obiektów ze sobą. Goście, którzy byli w Rynie następnym razem mogą pojechać do Andersa, czy do Osady, bo tam jest inna oferta, inne wrażenia i możliwości. Zatem obiekty nie kanibalizują się a mogą się wspierać. W tym „można było zrobić więcej” wyczułem u Pana nutkę żalu, zadumy. Można było? Ile Pan zainwestował w budowę obiektów noclegowych? W ciągu niemal 16 lat zainwestowaliśmy w grupę ponad 150 milionów złotych. Z tego około 70 proc. to kredytowanie zewnętrzne, w tym jakieś skromne wsparcie unijne jeszcze ze środków przedakcesyjnych, z programu STRUDER. Pozostałe pieniądze, to są środki własne, które generujemy z zysków. Niemal w całości, w 99-proc. wszystkie dochody, a były one przez ten czas niemałe, przeznaczaliśmy na inwestycje, na rozbudowę istniejących i budowę nowych obiektów. Konsumpcja tych zysków była niemal zerowa. Taką przyjęliśmy filozofię, bo uznaliśmy, że ma sens. Żadnych dywidend, czy premii, tylko inwestowanie, inwestowanie, inwestowanie. Opłacało się, bo w ciągu stosunkowo krótkiego okresu, w polskich warunkach i przy niemałych kłopotach, coś tam powstało. I ciągle powstaje. A wprowadzenie akcjonariuszy, giełda… wtedy może można byłoby więcej… Myśląc o rozwoju, rozważaliśmy różne warianty. Giełda mogłaby być jednym z nich, jednak poza rozważaniami nie poszliśmy w tą stronę. Mogliśmy oczywiście w ten sposób zdobyć pieniądze na jedną czy dwie inwestycje, ale tak naprawdę giełda to jest zmiana kapitałowa. Podobnie, jak akcjonariusz. Zdecydowaliśmy się na samodzielność i rozwijamy grupę na kapitale własnym i układzie rodzinnym. Może, gdy nastąpi jakaś stabilizacja czy jeszcze gorzej - stagnacja, to przyjdzie pora na inne rozwiązania. Na razie o tym nie myślę. W powszechnej opinii kryzys ciśnie branżę, inwestorzy tną, zawieszają budowy, a Pan nadal buduje? Tak, zacząłem w listopadzie. Nowy projekt jest hotelem z rozbudowanym zapleczem konferencyjnym i rekreacyjnym zlokalizowanym w przedzamczu zamku w Lidzbarku Warmińskim. Zostanie otwarty w marcu 2011 roku. Wartość inwestycji wynosi 55 mln zł, z czego czwartą część stanowi Regionalny Program Operacyjny. Reszta to pieniądze z kredytu i z działalności własnej. Z założenia będzie to obiekt o standardzie 5 gwiazdek. Inwestycja w ten obiekt jest dwa razy droższa niż w Rynie, chociaż ma mniej miejsc. W praktyce oznacza to że wprowadzimy rozwiązania na naprawdę wysokim poziomie. Myślę, że będzie pięknym pasującym do otoczenia historycznym obiektem. Bo tak jak w przypadku Rynu, zależy mi na historycznej części obiektu, zależy żeby był jak najbardziej autentyczny, żeby z ruin wydobyć rzeczy jak najważniejsze. W Rynie dało się mniej wydobyć, bo obiekt był szczątkiem pokrzyżackiego zamku. W postaci oryginalnej zachowała się może dziesiąta część. Reszta to relikty z XIX i XX wieku, pozostałe po przebudowach na więzienie. Odtworzyliśmy za to wiele elementów, które obecnie są bardzo dobrze postrzegane. Lidzbark jest innym miejscem, bo zamek jest w doskonałym stanie i ma służyć historii i muzealnictwu. Przedzamcze które jest jego uzupełnieniem, zostanie całkowicie zrekonstruowane według stanu z XVIII wieku. Obiektów noclegowych w zabytkach jest w Polsce coraz więcej. Mają dobrych gospodarzy, są pieczołowicie odtworzone. Dzięki tej koncepcji, która jest często przez historyków postrzegana negatywnie, uratowało się wiele zabytków. Jaki są inne rozwiązania dla takich obiektów ? Stworzymy kolejne muzea w sytuacji, gdy te które są stoją puste? Czy może jakiś pasjonat będzie biegał po pokojach, które sobie wyremontuje? Niektóre są siedzibami rodowymi, jednak z reguły ludzie inwestując chcą mieć z tego pieniądze. Zresztą, niektóre muzea świadczą usługi noclegowe. I w drugą stronę: w obiektach noclegowych można stworzyć ścieżkę historyczną, muzealną. W Rynie, w którym mamy ponad 500 eksponatów, stworzyliśmy ścieżkę muzealną. Ponieważ zwiedzanie zajmuje dwie godziny, musieliśmy zatrudnić dodatkowych pracowników jako przewodników, a dla „uregulowania” ruchu, zaczęliśmy pobierać symboliczne opłaty. I zamek zwiedziło - nie mieszkało, nie obejrzało, ale właśnie zwiedziło w ubiegłym roku ... 50 tysięcy osób. Sam jestem zdumiony. Hotele w Lidzbarku i Rynie będą miały podobny charakter, czy nie będą same ze sobą konkurowały? Chyba nie. To jednak, mimo podobnego charakteru, są dwie różne lokalizacje. Ryn ze swoją przeszłością krzyżacką, rycerską jest inny. Lidzbark z przeszłością kościelno-książęcą, z tym co my chcemy tam zbudować, ma być takim wręcz dużym teatrem. Będzie to miało zupełnie inne znaczenie. Tym bardziej, że Lidzbark posiada zapomniane lub zaniechane imprezy kulturalne jak Biesiady Satyry, czy teatr zorganizowany przez Krasickiego. Ja aż się momentami boję, że nie podołamy tym wyzwaniom. Lidzbark ma swój olbrzymi potencjał jako miasto, jako lokalizacja. Nowy obiekt pomoże go wykorzystać. Wcześniej nikt nie wierzył, że Ryn będzie mógł funkcjonować na odpowiednim poziomie wykorzystania miejsc. Uważano, że to miejsce zapomniane przez świat i ludzi. Okazało się, że jest inaczej, że sami ten potencjał wygenerowaliśmy poprzez atrakcyjność obiektu. Ryn jest doskonałym przykładem drogi, którą może przejść wiele miejscowości w Polsce. Jeszcze 5 lat temu Ryn to było zapyziałe miasteczko, do którego nawet żeglarze nie chcieli przypływać, bo nie było po co. Teraz funkcjonuje 10 różnych restauracji, pięknie zrekonstruowano centrum. Mieszkańcy zaczęli inwestować, wyremontowano przystanie, powstają apartamenty. Odkupiliśmy od prywatnego właściciela młyn i przywracamy mu pierwotny, gotycki wygląd. Wiele się dzieje i miasto zaczyna żyć. W sezonie Ryn odwiedzają teraz setki tysięcy ludzi. I myślę, że tak należy na to patrzeć. A Lidzbark ? Kto teraz słyszy o Lidzbarku? Że jest to stolica Warmii, czy księstwa biskupiego. I nie więcej. W skali roku przyjeżdża do zaniedbanego miasta może z 5 tysięcy osób. Jednak Lidzbark ma potencjał. Bo jest to miasto ciekawe, bardzo historyczne. Chociażby Ignacy Krasicki wokół którego można budować całą ofertę przyjazdu nie tylko do hotelu ale i do miasta. Poza tym bliskość Trójmiasta, granicy rosyjskiej do której jest tylko 40 kilometrów, pozwolą na łatwiejsze skomunikowanie. Na pewno Lidzbark wykorzysta sporo doświadczenia które nabyliśmy w Rynie, w tym architektonicznego. W Lidzbarku powstaje duża część podziemna, która przez jakiś czas była elementem sporu z Muzeum Warmińskim zlokalizowanym w zamku i konserwatorem zabytków. W miejscu, w którym miały być parkingi, z których się wycofaliśmy, powstaje całe centrum kongresowe, wystawiennicze i część SPA. W odróżnieniu od Rynu część basenowa, rekreacyjna będzie bardzo duża. Ten obiekt będzie miał charakter bardzo przestronny. Podziemia są zresztą trzy razy większe niż w Rynie i zamierzamy to wykorzystać. Połowa obiektu będzie się mieściła nad ziemią, a połowa pod nią. Teraz gdy podjęliśmy prace, odkrywamy coraz to nowe rzeczy XIV, czy XV-wieczne w oryginalnym wymiarze, które będą w sposób specjalny chronione. A gdy Lidzbark będzie już ukończony… Region zrobił się chyba już dla Pana za ciasny? Chęci są, możliwości chyba też. Natomiast wszyscy widzimy jaka jest sytuacja na rynku. Dlatego do planów trzeba podchodzić ostrożnie, z wrażliwością i uwagą, by nie przeinwestować. Kilka takich momentów mieliśmy, że inwestycje ciążyły nam mocno. Nie było przy tym żadnych zagrożeń. Jeśli sytuacja na rynku hotelowym będzie stabilna i nie nastąpi jakieś załamanie, którego w przyszłym roku się obawiam, to będziemy się rozwijać. Już pewnie nie w regionie, ale za to w tym samym segmencie, czyli w inwestycjach w substancję historyczną. Bowiem w tym kierunku chcemy się rozwijać. Nie to, że jako jedyni mamy na to patent, ale zdobyliśmy jakiś know how w rekonstrukcji obiektów zabytkowych. Nie boimy się tego, wiemy jak postępować, mamy dużą cierpliwość i szkoda by było to zaprzepaścić. Tak naprawdę to mamy przygotowane do realizacji trzy projekty. Jeśli tylko sytuacja się ustabilizuje, to ruszymy z realizacją. Jeden z obiektów znajduje się na terenie Litwy, gdzie jest dużo zabytków, ale hotele w nich praktycznie nie funkcjonują. Nie chcę już stawać przed wielkimi wyzwaniami. Zatem chcę spokojnie skończyć Lidzbark, a potem może jeszcze jeden, dwa czy trzy projekty. A potem to niech to już robią moi następcy. A Euro 2012, czy Anders w Starych Jabłonkach zostanie bazą treningową? Raczej bazą rezerwową. Stare Jabłonki są stolicą piłki plażowej. Od dziesięciu lat realizujemy ten projekt jako element globalnej promocji. Nie tylko tego miejsca, ale regionu. Puchar piłki plażowej Swatch FIVB, który robimy od 6 lat - jest jednym z większych wydarzeń sportowych w kraju, a największym w regionie. Jest to impreza o olbrzymim potencjale promocyjnym, bo jeśli zawody transmitowane są w 56 krajach, to jest to wizytówka regionu i miejsca. Stare Jabłonki otrzymały oficjalną nominację do organizacji mistrzostw świata w 2013 roku, co oznacza że jesteśmy uznawani za jeden z najlepszych turniejów na świecie. I chociaż faktycznie Grupa Anders jest trzonem tej imprez, to nie robimy jej sami ale z samorządem wojewódzkim i lokalnym. Ile osób zatrudnia obecnie Grupa Anders? Czy nie ma Pan problemów z doborem personelu? Problemów jest sporo i musimy sobie z nimi radzić. Obecnie zatrudniamy ponad 400 osób. Sam Ryn to ponad 120 osób, podobnie Anders. Nie ukrywam, że dobór personelu nie jest łatwy. Bo mimo iż region należy do tych, w którym wiele osób pozostaje bez pracy, to nie mówimy o przypadkowych pracownikach. Mówimy o osobach, które powinny odznaczać się pewnymi cechami, odpowiednim poziomem wiedzy, które u nas mogłyby się już tylko rozwijać. O problemach najlepiej świadczy fakt że w Rynie, w ciągu dwóch pierwszych lat kadra wymieniła się w 90-proc. Podobnie w Starych Jabłonkach. To wynika z naszej dbałości o standard i poziom pracy, który niestety wielokrotnie był dla pracowników niezrozumiany, czy wręcz niewyobrażalny. Dlatego korzystaliśmy z zewnętrznego zaciągu kadry kierowniczej, której w regionie nie było i właściwie nadal nie ma. Zresztą z tym problemem spotykam się nie tylko ja. Rotacja na tych stanowiskach nadal jest bardzo duża. Z czasem sami zaczęliśmy kształcić pracowników. O wiele łatwiej jest z kadrą dla gastronomii. Niezależnie czy jest to na południu, czy północy kraju, to kadra jest jednym z najważniejszych problemów bazy noclegowej. Wszędzie funkcjonuje duża konkurencja, nie zawsze postępująca etycznie, co objawia się chociażby przez podbieranie sobie ludzi. Jak Pan postrzega polskie Hotelarstwo z perspektywy tych 20 lat wolnego rynku hotelarskiego? Myślę, że bardzo trudno jest oceniać zmiany, które w tym czasie zaszły. Są one tak duże, że wręcz momentami niewyobrażalne. Wielkim osiągnięciem jest to, że nasz rynek rozwinął się w sektorze prywatnym od małych obiektów po duże, czy nawet wielkie. Jednak rynek jest jeszcze mocno niestabilny, bo jest po prostu młody. Wiele czynników wpływa też na niego negatywnie: jedna recesja, potem druga, kurs złotego, szalejące ceny, nieuczciwa konkurencja, która funkcjonuje na tym rynku… To wszystko trochę ten rynek destabilizuje. Natomiast zdecydowanie pozytywnym elementem jest to, że ludzie inwestują w ten rynek. Myślę tu o małych i średnich obiektach. Oczywiście pod warunkiem, że potrafią ten interes prowadzić, że potrafią z tego żyć. Wielu doświadcza zawodu, wielu nie potrafi przekształcić zrealizowanego marzenia o własnym hotelu w biznes i wypada z rynku. Ale nadzieje są bardzo duże i wydaje mi się że to, że ludzie uwierzyli że z turystyki można żyć, że angażują swoje własne środki, swoje umiejętności a niejednokrotnie i swoje życie, to jest bardzo dobry objaw. Podziw budzi sama ilość obiektów które powstały, i to obiektów skategoryzowanych. Wprowadzenie ustawy kategoryzacyjnej uporządkowało ten rynek i pewna pierwotna dzikość tego rynku już mija. To dobry czas i dobre zmiany. Za wielce pozytywny element uważam rozwiązania wprowadzone do Polski przez międzynarodowe sieci hotelowe. Mimo że - przynajmniej pośrednio - jest to jakaś konkurencja, to rozwiązania sieci o zasięgu globalnym, które zostały przez nie wypracowane przez dziesięciolecia są w większości doskonałe. I my się tego uczymy, część przejmujemy, część adoptujemy do polskich warunków. Z korzyścią dla naszych obiektów. Oczywiście część rozwiązań nie przystaje do naszej mentalności, czy do zwyczajów gości. Myślę, że dobrze, że pojawiły się i funkcjonują krajowe stowarzyszenia i porozumienia obiektów, takie jak Hotele Historyczne w Polsce, czy Polish Prestige Hotels&Resorts. Oczywiście nie rozwiązują one wszystkich problemów, ale budują wspólną markę, wspólną jakość i wizerunek. Aktywnie uczestniczymy w obu stowarzyszeniach, ponieważ pomaga to w rozwoju. Nawet jeśli nie przekłada się bezpośrednio na pieniądze, to są kontakty, obserwacje, wymiana doświadczeń czy wspólne produkty. Pozwala to na wyjście do świata, podpatrzenie rozwiązań stosowanych przez innych, a wreszcie na zaistnienie, pokazanie naszego rynku i dorobku innym. Bo wstydzić się nie mamy czego. Rozmawiał Andrzej Szafrański Andrzej Dowgiałło, założyciel i właściciel Grupy Anders, lat 55. Absolwent Wydziału Turystyki Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku. Grupa składa się z trzech hoteli: Anders, Zamek Ryn w Rynie i Miłomłyn Zdrój oraz z Osady Warmińskiej. W skład grupy wchodzą też: Biuro Podróży Traveland, Karczma Warmińska, Anders Catering oraz Andersland. Z turystyką jest związany od ponad 30 lat. Zaczynał jako dyrektor biura podróży Juventur, był szefem olsztyńskiego oddziału Orbisu, założył biuro podróży Traveland. Dwa lata później otworzył Hotel Anders, a w roku 2006 Hotel Zamek Ryn. Grupa Anders jest organizatorem Pucharu Świata w Siatkówce Plażowej "Swatch - FIVB World Tour". Turystyka jest nie tylko profesją Andrzeja Dowgiałły ale również pasją. Jako członek zarządu Polskiej Izby Turystyki, wiceprezes Regionalnej Organizacji Turystycznej, przewodniczącym Forum Rozwoju Turystyki Regionalnej Warmii i Mazur, czy doradca Ministra Gospodarki w sprawach turystyki, jest zaangażowany w działalność społeczną. Jest też członkiem Zarządu Polskiego Związku Piłki Ręcznej, twórcą i sponsorem zespołu ekstraklasy piłki ręcznej mężczyzn.
|